wtorek, 22 grudnia 2015

VI



Czasami jeśli chce się coś ukryć wystarczy robić to na widoku, w końcu najciemniej jest zawsze pod latarnią, nieprawdaż? Stare powiedzenie, lecz zwykle się sprawdza aż za dobrze. Rodzice jak byłam małym dzieckiem, z resztą według nich zbyt ciekawskim, stwierdzili, że moja ciekawość może doprowadzić mnie kiedyś do samego piekła, noooo nie wiele się pomylili...Zawsze jak coś mnie zaciekawia niczym rasowy dziennikarz albo detektyw dążę do poznania historii, w sumie głównie przez to wylądowałam na takim a nie innym profilu, byłam zdania, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć i to był jeden z moich głównych błędów, poprzez moją ciekawość, motto chwytaj dzień, hmmm sprawy związane z Oliwerem, wbrew wszystkiemu nasza znajomość po ostatnim incydencie nie uległa zakończeniu, wplątałam się w historię rodem z filmu akcji. Niby takie rzeczy nie mają prawa się wydarzyć, a jednak cały czas uczę się by nigdy nie mówić nigdy.
        Nikt z początku nie zauważył dwójki uczniów, którzy wyłonili się z wejścia do damskiej szatni. Wszystkie oczy przechodzących skierowane były w zupełnie innym kierunku. Na schodach obok gabinetu woźnego siedziała dwójka chłopców, naturalnie ich znałam. Co nie oznacza, że ich lubię. Wymieniłam spojrzenie z Różą i tak dostałyśmy już miejscówkę w sali karnej, więc małe ignorowanie nic i tak nam nie pomoże. 
-Kabel!- wypowiedziałam kierując wzrok na rudzielca, który na niemieckim podał profesorce moje nazwisko. A tak z innej beczki, uczy nas ona ponad pół roku a nadal nie zapamiętała osoby, która zawsze komentuje jej słowa z dużą dozą sarkazmu. Zwyczajnym zbiegiem okoliczności zadławił się zjadaną przez siebie zapiekanką. Przerażone spojrzenie jego bliskiego przyjaciela, szczerze mnie rozśmieszało, rudy sam sobie był winny, mógł nie jeść jak zwierze...wtedy uwaga przechodzących skierowała się na nich. Puściłam oko do znajomych przechodzących obok  zanosili się śmiechem na widok Widlaskiego. Spokojnie oparłam się o jeden z pomników obserwując jak macha z paniką w oczach ręką, zamiast od razu iść do skrzydła szpitalnego. Ale od kogo ja oczekuje zdolności logicznego myślenia? 
-Szybciej się jeść nie dało, aaa rozumiem trenowałeś do zawodów, kto zje więcej jak zwierz? W końcu jakoś byś wygrał.- posłałam rudzielcowi sarkastyczny uśmiech, miałam z nim na pieńku od czasów gimnazjum, ciągła rywalizacja, docinki...wstyd przyznać ale w czasach gimnazjalnych byłam zupełnie inna i on górował nad mną, ale dawna ja już dawno temu umarła, a obecna nie ma zamiaru powtarzać historii z ostatnich trzech lat.
-To wcale nie jest śmieszne, Serafin...jak on teraz będzie mówił? Przecież podrażni sobie gardło jeszcze bardziej, a to może doprowadzić do różnych nieciekawych....
-Ojej, myślisz, że mnie to cokolwiek interesuje? Biedactwo.- odparłam przewracając oczami, jeszcze chwila a usłyszałabym diagnozę Widlaskiego po łacinie, to tak samo jakbym ja wyjechała im z łacińskimi formułkami prawnymi...nic by nie zrozumieli. Posłałam Róży porozumiewawcze spojrzenie.
Szłam po schodach w pewnej odległości od tej dwójki, która wychodziła z damskiej szatni a z całą pewnością nie byli dziewczynami. Moja silna intuicja podpowiadała mi, że warto iść za nimi, ponieważ mogę dowiedzieć się czegoś przydatnego. Skrzywiłam się słysząc jak głośno  biegnie za mną Róża ciągnąc ze sobą znalezioną po drodze Klarą.
-Marcelina, gdzie idziesz? Zaraz spóźnimy się na karne zajęcia!
-Cholera! Pławicka, możesz nie iść jak olbrzym.- syknęłam nawet na nią nie patrząc. Wielkie mi co spóźnię się na szlaban, ojej niech się nie popłacze z tęsknoty za moim towarzystwem.  
-Marcelina, czekaj dokąd właściwie idziemy?-spytała szeptem doganiając mnie. Nie odpowiedziałam jej. Sama nie wiedziałam. Nie widziałam najmniejszego sensu jej tłumaczyć, że bawię się w śledzenie jakiś dwóch osób. Domyśliłam się, że zniknęli za rogiem, ponieważ od dłuższego czasu nie widziałam nawet kawałka ich ubrań.
-Nie gadaj tyle, pośpiesz się.- ruszyłam przyspieszonym krokiem. Podsumowując szłam z przyjaciółkami za kimś kogo nie znam, tylko dlatego, że moja niebywała intuicja dawała mi nie mal pewność, że mogę dowiedzieć się czegoś ciekawego, dodajmy do tego fakt o tym, że powinnyśmy być na zajęciach karnych. A z resztą jak to ujęłam wcześniej chrzanić szlaban. Tak, wplątuję się w kłopoty, ale zawsze z nich wychodzę bez szwanku, spadam niczym kot na cztery łapy. Doszłyśmy do rozwidlenia. Niech to szlag, teraz nie mam pojęcie, którędy oni poszli. Było tylko jedno słuszne rozwiązanie.
-Dziewczyny idziecie w prawo a ja w lewo. Nie pytaj dlaczego jak byś coś albo kogoś zauważyła nie zwracaj na siebie uwagi, tylko daj mi znać wiesz jak.- mrugnęłam porozumiewawczo nie czekając na jej odpowiedź i zbędne pytania ruszyłam w obranym przez siebie kierunku. Niemal słyszałam w głowie jak mówi "Marceliny ciekawość i intuicja i wszystko jasne..."Kamienna posadzka wyglądała jakby nikt tędy nie uczęszczał od dawna, światło migotało. No tak, stara część szkoły zamknięta zwykle dla uczniów, brawo Marcy, wplątuj się w jeszcze większe tarapaty. Osoba z pierwszego roku mogłaby stwierdzić, że nikt tędy nie przechodził od setek lat, ale ja jako doświadczona w sumie też wtedy pierwszoklasistka, ale od pierwszych dni wymykająca się na nocne spacery po szkole doskonale wiedziałam, gdzie ten korytarz prowadzi. Naturalnie do archiwum. Moja szkoła nie tylko trzymała tam stare dokumenty ale i dokumentacje obecnych uczniów. Szłam najciszej jak umiałam. Po 10 minutach dalszej drogi usłyszałam głosy,  wślizgnęłam się do jakieś wnęki. 
-Ty tak na poważnie? Może w końcu mi wyjaśnisz po jaką cholerę chcesz szperać info o tej blondi co "Rekin" się nią interesuje?!-spytał odwrócony do mnie tyłem krótkowłosy chłopak ubrany w mundur. -Coraz ciekawiej.- Przeszła mi przez głowę ta myśl. 
-Proste, blondyna nam znacznie zagraża, zauważ, że zarywał do niej odkąd, a jak w końcu się zgodziła to co chwilę gadka o niej...- odezwał się drugi z nich słabo widoczny z mojego miejsca.
 Cicho wypowiedziałam cisnące mi się na usta przekleństwo a zaraz potem wcisnęłam się w głąb wnęki, teraz jakby mnie zauważyli, miałabym niezłe kłopoty, po za tym dziwne przeczucia kołatały mi się w mózgu.
-Mój drogi, to jest oczywiste. Mam co najmniej kilka powodów.- roześmiał się klepiąc go po plecach, chłopak o włosach czarnych jak pióra kruka. Kojarzyłam skądś ten głos. Muszę przyznać, że teraz byłam jeszcze bardziej ciekawa o co im chodzi i dlaczego chcą się dostać do akt "jakieś" dziewczyny. Po za tym jeśli bym się dowiedziała szczegółów z chęcią bym popatrzyła jak dostają piękny długotrwałą wizytę w sali karnej.
-Stary zaczynam serio niepokoić i zastanawiam się czy zostało ci coś  z mózgu. Przecież jak nas ktokolwiek zastanie w tym miejscu...-pierwszy z nich wydawał się poważnie zaniepokojony.
-To coś wymyślimy. Nie bój dupy jak tchórz, po za tym i tak zapieprzyłeś sprawę gubiąc ten cholerny notes! Mam pewne powody.- odparł mu rozglądając się po pokoju.
-Okey sądzę, że zgłupiałeś. Zauważ, że to głównie przez ciebie i twój genialny pomysł "chodźmy za nią, nic nie zauważy, w końcu to blondyna.."- warknął sarkastycznie. Cicho i bezszelestnie zaczęłam się wycofywać. Zgubiony notes, to głupie przezwisko, które jakiś gość, którego nie znam za mną się drze przeszło od tygodnia, wielokrotna próba spotkania się, przeklęłam pod nosem coś za dużo dziwnych zbiegów okoliczności...szlag, oni próbowali znaleźć moje akta! Phy, powodzenia, na całe szczęście moich z resztą jak i całej klasy prawno-dziennikarskiej znajdują się bezpiecznie pod opieką wychowawcy a w tym szczególnym wypadku samego dyrektora.... Czy ktoś może mnie uświadomić kiedy moje życie stało się tak skomplikowane, dziwne, całkowicie porąbane? Niestety moja intuicja podpowiadała mi, że nie raz mogę mieć problemy przez niektórych.
************************************************************************

-Profesorze Slugiński! Profesorze Slugiński!- wpadłam do sali prawnej z czarującym uśmiechem. Zostałam wezwana z Różą do niego w trybie natychmiastowym...no powodu łatwo się domyślić. Profesor Slugiński nie wiadomo czemu nie ufał ludziom smutnym i zbyt poważnym, jeśli ktoś chciał go sobie zjednać wystarczyło być pogodnym albo chociaż takiego udawać w jego towarzystwie.
-Panno Serafin doszły mnie słuchy o tym, że panienka zignorowała karę i się na nią nie stawiła, z reszta tak jak panna Pławicka. Lepiej żebyś miała dobre tego wytłumaczenie.- odpowiedział mi z lekko zmarszczonymi brwiami siwy już mistrz prawa.
-Owszem profesorze mam wręcz bardzo dobre wytłumaczenie.- założyłam rękę 
na rękę. -Profesorze zna mnie pan i wie pan, że..- nie musiałam kończyć zdania, ponieważ Slugiński dobrotliwie się uśmiechnął i wskazał mi brązowy wyglądający na wygodny fotel. Usiadłam, a profesor usiadł na przeciwko mnie.
-Słucham panno Serafin,nie mogę zarzucić kłamstwa,ponieważ nigdy nie dałaś mi ku temu powodów .
Uśmiechnęłam się zadowolona z słów opiekuna mojego profilu. Zaczęłam opowiadać co spowodowało moją i Róży nie obecność na karze, oczywiście pomijając fakcik przebywania w pobliżu archiwum, nie wiele minęłam się z prawdą, bo wspomniałam, że usłyszałam jak dwóch uczniów z starszej klasy mówi coś o zakradnięciu się do archiwum i tknięta dziennikarskim nosem postanowiłam ruszyć za nimi...ale zawróciłam się gdy spostrzegłam, że faktycznie zmierzają w tamtą stronę oczywiście zaznaczyłam, że nie będę w stanie ich rozpoznać. Sorry ale głupia nie jestem, coś mi mówi, że oni mogliby mi nieźle zaszkodzić.... Słuchał uważnie, pocierając palcami swoją brodę. W jego ufnych oczach pojawiło się zaniepokojenie. Zadumał się poważnie nad właśnie usłyszaną informacją.
-W takiej sytuacji, pochwalam panienki zachowanie.  Porozmawiam z profesor by cofnęła twoją karę..
Mówiłam, że jakoś się wywinę, a po za tym...cenne informacje prosto z archiwum to tylko mit, te naprawdę istotne znajdują się w lepiej pilnowanym miejscu, takie jak choćby gabinet dyrektora.
-Panie profesorze z całym szacunkiem, ale czy mogę już iść?-spytałam unosząc pytają co brew. Zwykle nie dzielę się nawet szczątkowymi informacjami z kadrą nauczycielską, ale to była sytuacja w której ratowałam swoje własne tyły. Raz-wywinięcie się z kary dzięki temu, dwa-oni szukali info o mnie, więc byłabym skończoną idiotką gdybym nie wspomniała o tym panu Slugińskiemu.
-Czy panience coś chodzi po głowie?- spytał wyraźnie zaciekawiony stary profesor. Wyjaśniłam mu przekonująco, że nawet się nie domyślam. To jest sprawa do rozwiązania przez mnie, oni chcieli dokopać się do czegoś o mnie...  Długo milczał zastanawiając się nad moimi słowami. Jako doświadczony prawnik z wykształcenia wyczuwał, że coś pomijam, ale z zaufania do mnie nie dał po sobie tego poznać. Ja w tym czasie rozejrzałam się po gabinecie mistrza kodeksów prawnych, nigdy nie wiadomo kiedy jakiś coś  będzie mi potrzebne, albo jakaś pomoc kodeksu XD. Samo pomieszczenie, nie oszukujmy się nie ma imponujących rozmiarów, barwy ścian są stosunkowo ciemne, ale rozjaśnia je położona na  posadzce żółty dywan.  Nie cierpliwie zerkałam na zegarek, a co jeśli zakradają się do gabinetu dyrekcji po to?! Zerwałam się z fotela, spojrzałam przepraszająco na profesora. 
-Profesorze, przypomniałam sobie o czymś...czy mogę już wrócić do internatu?
-Oczywiście, rozwiążemy to jak najszybciej.
-Naturalnie, do widzenia panie profesorze.- uśmiechnęłam się ironicznie wychodząc z gabinetu profesora ruszyłam ku naszemu pokojowi. Stanęłam przed mahoniowymi drzwiami. Przez chwilę stałam w cichy, nadsłuchując kroków, a nawet oddechu intruza. Obserwowałam czy coś nagle znienacka się nie poruszyło. Gdy nabyłam choć trochę wrażenia, że jest okey, weszłam  do środka. Sofy i fotele pokoju wspólnego damskiego internatu zajmowały nowe dziewczyny co niedawno się przeniosły. Rzuciłam im przelotny uśmiech. Większość już się zaaklimatyzowała i obgadywała profesorów. Przystanęłam nad jedną z grupek słysząc, że obgadują nauczycieli, których najbardziej nie znoszę. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Macie racje. Mam nadzieje, że szkoła wam się podoba.-powiedziałam patrząc na ich uśmiechnięte twarze. Minęłam zajmowaną przez nich sofę i ruszyłam do korytarza prowadzącego do pokojów. Szłam do samego końca korytarza. Otwarłam drzwi i wkroczyłam do środka. Na swoich łóżkach siedziały dwie moje i Róży współlokatorki. Nawet na nie, nie spojrzałam, obie były na drugim roku, tak były od mnie starsze...ale czasami miałam wątpliwości co do ich wieku umysłowego...
-Cześć Marcelina.- opowiedziały razem, chowając coś za plecami. Przewróciłam oczami. Czy one sądziły, że nie zauważyłam jak chowając coś na szybko?
-No hej..co tak chowacie?-przekrzywiłam lekko głowę. Bez słowa sprzeciwu pokazały mi. Spojrzałam na tą rzecz. Chciałam wybuchnąć śmiechem, ale zachowałam poważną twarz. 
-Czy to są męskie majtki?-spytałam zdezorientowana zerkając na podpis na nich. O fu... odsunęłam się jak najdalej. -Musicie mi to wyjaśnić..- usiadłam na swoim łóżku. Tego jeszcze nie było by ktoś z mojego otoczenia zabrał majtki jakiegoś chłopaka. Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać ze śmiechu.
-No słucham..-heh, notes musi zaczekać kilka minut. Słuchałam chaotycznych wyjaśnień na temat obecności owej bielizny. I szczerze zastanawiałam się co ma mniej rozumu niż one.  Jeśli dobrze zrozumiałam ich opowieść to: ukradły je one jakiemuś jak to się wyraziły "ciasteczku klasy A" z mundurówki. Nawet nie chciałam wiedzieć jak mu je ukradły. Potem stwierdziły, że są jakieś dziwne...majtki nie one, chociaż to drugie zakwestionowałabym. I zaczęły się im przyglądać...i wtedy właśnie weszłam ja.
-Heh, nie macie mózgu, co nie? Na litość... pozbądźcie się tych majtek.- powiedziałam krzywiąc się. No tak, zawsze musi się trafić na kogoś z mózgiem wielkości orzeszka...jeszcze tylko 1 i pół roku. Rozumiem "pożyczyć" coś przydatnego, ale majtki? Odczekałam chwilę po ich wyjściu i dopiero wyjęłam z torby czarny notes. Otwarłam go i tak jak myślałam, zobaczyłam niezbyt schludne litery układające się w trudne do odczytania wyrazy. Nie jestem kryptografem ani kryptologiem, rozszyfrowanie tych hieroglifów zajęłoby mi wieki, ale jeśli dobrze myślę, że jest to zguba kolegów z archiwum, to warto poświęcić czas i się trochę nad tym pomęczyć, przecież to może dotyczyć w jakiś dziwny sposób również i mnie...a swoją drogą, tak bardzo oryginalne sobie wymyślili przezwisko na mnie: Blondi, phy ludzie litości, to że mam jasne platynowe włosy wcale nie oznacza iż jestem stereotypową blondyneczką z kawałów typu Barbie girl :p Jednak sporo ludzi przez swoją zuchwałość i stereotypy uważa, że blond=głupia, cóż ze mną jest taki mały aneks, że lubię ucierać nosa tym aroganckim osobnikom...i można być pewnym jednego, że użyję całego swojego sprytu by dowiedzieć się co to ma wszystko wspólnego ze mną, Oliwerem (owszem jestem na niego wściekła za tamto, ale jakimś dziwnym sposobem nie mogę go się pozbyć z mojej głowy)...Problem tkwi w tym czy naprawdę chcę wiedzieć co "TO" oznacza.  
Zamknęłam notatnik i rozejrzałam się po dormitorium. Musiałam go gdzieś schować. Szafka i kufer przy moim łóżku były zbyt oczywiste... Spojrzałam na szafkę nocną Róży i nagle mnie olśniło. Ona wciągu tych miesięcy nie zajrzała tam ani razu. To było idealne miejsce na kryjówkę.

środa, 16 grudnia 2015

V



Sądziłam, że w nocy w ogóle nie zasnę, tylko będę leżeć z książką znalezioną na ścieżce i bić się ze swoimi myślami czy to jest to o czym myślę. Przez głowę przelatywały mi niepokojące obrazy mojej wyobraźni o prawowitym właścicielu tej książki. Ale zmęczenie zrobiło swoje. Nic nie zdołało spędzić mi snu z powiek. Ostatnie co zapamiętałam przed zaśnięciem to urywki tego co wydarzyło mi się w tym tygodniu. Okryłam się ciepłą kołdrą i zwyczajnie odpłynęłam mając przed oczami obraz  brązowych oczu. Co najciekawsze udało mi się przespać noc bez koszmarów.
-Marcelina! Wstawaj! Zaspałyśmy! Jesteśmy  już spóźnione!
-C-co?- spytałam nadal nie przytomna. Jak ja nienawidzę poranków. Na oślep szukałam zegarka, gdy go znalazłam spojrzałam na tarcze. Cholera jasna! 8.10, a ja nadal w łóżku. Świetnie, zaspać w sam poniedziałek. Zerwałam się z łóżka. Rozejrzałam się po pokoju. Byłam tu tylko ja i Róża. Nasze pozostałe dwie współlokatorki nas nie obudziły, niezłe jaja.
-Idziesz do łazienki?- ziewnęła Róża szukając po pokoju swojego papcia. 
-Tak, tobie trochę zajmie zanim odnajdziesz kapeć.-odparłam biorąc swoje ubranie. Spojrzała na mnie w jej oczach malowało się zdziwienie.
-A ty nie szukasz swoich kapci? Będziesz szła na bosaka do łazienki?
-Tak, nie mam już czasu na szukanie. Ty jesteś już w ubraniu.
Najszybciej jak umiałam się otrzeźwiłam, ubrałam rzeczy szkolne i stanęłam przed lusterkiem. Normalnie poświęcałam dużo czasu by ułożyć swoje włosy, ale muszę przyznać, że działanie w sprincie wcale nie dało złych efektów. Powróciłam do pokoju, Róża nadal szukała swojego nieszczęsnego obuwia. Przeszłam obok niej i podeszłam do szafki z moimi rzeczami. Na blacie widniał plan lekcji. Na samym szczycie widniał napis "Plan zajęć " 
Poniedziałek:
 Lekcja I - niemiecki poziom zaawansowany prof. Patecka (lekcja z medykiem)
Lekcja II- język polski  prof. Bunczyk (lekcja z ogólną)
Lekcja III- wos poziom zaawansowany prof. Flitwiewicz (lekcja z mundurówką)
Lekcja IV -prawo poziom zaawansowany prof. Slugiński (lekcja z mundurówką)
Lekcja V- przyroda poziom podstawowy prof. Langbit (lekcja z ogólną, językową i mundurówką) 
-Niech to szlag!- wyrwało mi się. Jesteśmy spóźnione na niemiecki. Brawo, znając profesorkę szykuje się zostanie po lekcjach. Wow pobijemy rekord, nikt jeszcze tak szybko nie dostał szlabanu. Wzięłam spakowałam do torby potrzebne książki.
-Róża! Zostaw te cholerne papcie, przecież w nich nie pójdziesz na zajęcia! Z kim i za co ja żyję? - wyjęłam z kieszeni gumę. Wcisnęłam jej do ręki jeden listek Orbita. 
-Dzięki, że też nie pomyślałam.-powiedziała  ubierając buty. Nic nowego, że nie pomyślała. Wyszłyśmy z pokoju, nie widziałam najmniejszego sensu biec i tak byłyśmy naprawdę nieźle spóźnione na zajęcia, a co by nam dał bieg? Nic tylko okropny zapach potu. Pocieszał mnie jeden jedyny fakt nie ja jedyna się spóźnię. Stanęłyśmy przed salą do niemieckiego, ze środka dochodził podniesiony głos profesorki. Normalnie bomba, jest wkuta. Zapowiada się ciekawie.  Otwarłyśmy drzwi i weszłyśmy do klasy.
-Ach. Witam jaśnie panienki. Czekały może panny aż wyślę specjalne zaproszenie na moje lekcje?- powiedziała uderzając ręką o biurko. Wśród kilku przeszedł szyderczy chichot. Rzuciłam im pełne pogardy spojrzenie i dołączyłam do Huberta siedzącego w ostatniej ławce.
-Jak już mówiłam, zanim jaśnie panny mi przerwały...nazwiska.- powiedziała siadając za biurkiem. No błagam uczy nas już ponad półroku a nadal nie pamięta naszych nazwisk. 
-Serafin i Pławicka, proszę pani profesor.- odezwał się ktoś z przodu.
-Dziękuję panie Widlaski.- odparła profesorka. Posłałam nienawistne spojrzenie pod adresem rudzielca siedzącego w pierwszej ławce. Nikt, a zwłaszcza on nie ma prawa mówienia do mnie po nazwisku. Miałam silną ochotę pokazać mu słynną ciętość języka, ale przypomniałam sobie, że i tak ciąży nad mną groźba zostania po lekcjach, więc powstrzymałam się od użycia jednego z zacnych słówek pod jego adresem. Nie słuchałam tego co mówi profesorka, na pierwszej lekcji zawsze jest powtórzenie z poprzedniej, a tak się składało, że niemiecki jest jednym z tych przedmiotów, które mam w małym palcu. Bracia zawsze się śmiali, że uczę się go, bo z moim charakterem to przyda mi się w piekle XD no nie przesadzajmy, nie jestem aż tak piekielną osóbką. Upewniłam się ze Hubert ma lepsze zajęcia niż patrzenie się co robię. Wyjęłam owy tajemniczy dziennik. Otwarłam go na pierwszej stronie. Była zapisana chaotycznym pismem, wiem nie powinnam tego zabierać, a tym bardziej czytać, ale może to być ciekawe
..w końcu jestem z profilu dziennikarsko prawnego i umiem wyczuć całkiem niezłą historię.
-Panno Serafin mogę poznać powód dla którego pani i pani Pławicka  się spóźniły?- usłyszałam głos nauczycielki, nie dokończyłam czytania. Zatrzasnęłam dziennik. Spojrzałam na ciemnowłosą nauczycielkę, uśmiechnęłam się miodowym uśmiechem- czyli okropnie kleistym i przesłodzonym odpowiedziałam jej -Widzi pani profesor, my się nie spóźniamy, ani nie przychodzimy za wcześnie zjawiamy się w sam raz.-tak, aluzja do Władcy Pierścienia, którego swoim czasie byłam zmuszona przez trójkę przyrodnich braci.
Wyraz jej twarzy był bezcenny. Wyglądała jakby właśnie zgubiła gdzieś swój język, patrzyła na mnie marszcząc brwi. Szukała odpowiednich słów, byłam w stanie sobie wyobrazić jak małe trybiki wewnątrz jej czaszki obracają się z zawrotną szybkością, jeszcze trochę i czaszka by jej się zaczęła dymić.
-Tracisz 30 punktów z zachowania, a panienki widzę dzisiaj u siebie po zajęciach .- wycedziła odwracając się napięcie do mnie plecami. Wielkie mi co te stracone 30 punktów odzyskam  jeszcze tego samego dnia. Na twarzach nie których medyków pojawił się uśmiech, zadowolenia ,że już ktoś z rywalizującego z nimi profilu o tytuł najlepszego w szkole, stracił punkty. Na prawdę mają się z czego cieszyć. Jeszcze tego samego dnia będę mięć je odrobione i podwojone. W każdej szkole znajdzie się nauczyciel, który chyba pisał swoją pracę dyplomową z zakresu czepiania się jednej z klas, droga pani profesor chyba dostała wyróżnienie... Jednak w mojej naturze nigdy nie leżało przejmowanie się humorami kadry nauczycielskiej prywatnego liceum im.Królowej Bony Sforzy, miałam dużo ciekawsze sprawy na głowie, chociażby czemu Oliwer, nazwijmy rzecz po imieniu mnie wystawił, ciekawe znalezisko z intrygującą historią, no cóż  jako osóbka z profilu dziennikarsko-prawnego nie mogę przejść obojętnie obok zalążka ciekawej historii...gdybym wcześniej wiedziała, że znalezisko i Oliwer są ze sobą w dziwny sposób powiązane, to sama nie wiem jakby się to wszystko potoczyło... No cóż przecież prawda nigdy nie jest ani oczywista, ani prosta. Gdyby było inaczej życie byłoby nudne, nigdy bym nie pomyślała, że znajomość z Oliwerem może zmienić moje życie w coś  rodem z hollywoodzkich filmów akcji. Życie lubi zaskakiwać, a tymczasem niebo jest przecież tak blisko piekła.
***************************************************************************
Witam i pozdrawiam wszystkich odwiedzających :) Udało mi się rozwiązać mały problem, który nie dawno zaistniał. Jak zawszę dziękuję za odwiedziny i komentarze :)  

piątek, 11 grudnia 2015

IV



Jedyny sposób na powstrzymanie diabła to zejście do piekła. Niestety często mylimy raj z piekłem, coś nas uskrzydla, unosi, pozwala wzlatywać ku górze, czasami tylko po to by nasz upadek był jak najgłośniejszy i najbardziej bolesny. Lecz wiecie co robią silne osoby? Podnoszą się, otrzepują i idą dalej, a kiedy trzeba skrzydła zamieniają na rogi. A co najważniejsze nigdy się nie poddają, a w ich słowniku nie ma takiego słowa jak porażka. Siedziałam oparta o ścianę na łóżku jednej z moich najlepszych przyjaciółek. Ze stoickim spokojem przyglądałam się jak Róża przemierza swój pokój w tę i z powrotem. Od czasu do czasu zamaszyście gestykulowała opowiadając mi co tym razem zrobił jej chłopak.

-Wyobrażasz to sobie? Co za dupek! Kretyn!- wykrzykiwała

-Powtarzam ci to od dawna.-skwitowałam.

-Ale jak on tak mógł? Zamiast jakoś zareagować to pozwolił temu idiocie tak do mnie mówić!- ze łzami i malującą się wściekłością w oczach rzuciła się na nie zajęte przez mnie miejsce na łóżku. Spojrzałam na nią ze smutkiem, wiedziałam, po prostu wiedziałam, że prędzej czy później Ross będzie przez niego płakać. Niestety znałam Marcina nie od dziś, szczerze mówiąc nie poznałam go też w korzystnej sytuacji. Wiem, zwykle powtarzam by nie oceniać nikogo bo znamy jedynie jego imię a nie historię, ale sprawa z Marcinem wykraczała po za tą regułę. Obie poznałyśmy go w drugiej gimnazjum, przedstawił nam go wspólny przyjaciel...nie chętnie muszę przyznać, że wtedy perspektywa poznania licealisty była czymś co pozwoliłoby wybić się ponad innych gimnazjalistów, tak głupie i naiwne gimnazjalistki liczące na prestiż z powodu przyjaźni z kimś z liceum. Aż nie dobrze mi się robi na samo wspomnienie. W sumie to od samego początku za nim nie przepadałam, bo...zacznijmy od tego, że pięć minut po przedstawieniu się próbował objąć mnie ramieniem w drodze powrotnej do domu. Ledwo dotknął moich pleców na linii zapięcia stanika, a ja nie bawiąc się w żadne grzeczności warknęłam by zabierał tą łapę od mnie. Zaskoczony natychmiast usunął swoją rękę z moich pleców. Inaczej gorzko by pożałował. Poprzez mały fakt, że próbował podrywać w tym samym czasie pięć dziewczyn, w tym mnie i Różę, oczywiście nie wiedząc, że wszystkie bardzo dobrze się znamy i kolegujemy...A kończąc na wydarzeniu z dwóch dni wcześniej- urodzin Ross. Nie cierpiałam go od samego początku, podczas gdy Ross była w nim beznadziejnie zakochana, jednak po tamtej akcji w moich oczach stał się jeszcze większym Bucem Bez Empatii niż był na początku. Nie miałam serca jej mówić tego co jej "Marcinek" bleble i jeszcze raz ble próbował zrobić gdy ona no cóż trochę za dużo wypiła i odleciała do krainy snów zaledwie o drugiej nad ranem. Mało kto był wstanie utrzymać się na nogach, po za mną, tak jeszcze nie miałam przypadku bym się opiła do nieprzytomności albo do tracenia równowagi, na nogach trzymała się nie pijąca Klara i Tamara, przyjaciółka z dzieciństwa Róży, swoją drogą nawet spoko osoba, uważam tak być może, dlatego że jest bardzo podobna stylem do mnie? Jak kto się mówi gothci i punki dwa bratanki zwłaszcza do piwa i szarpanki XD okey z tą szarpaniną żartuję. Wróćmy jednak do tego co się wydarzyło phy, a raczej co by się wydarzyło gdyby nie moja wybiórcza cierpliwość co do nie których. Tak więc oprócz nas na nogach jako tako czyli ledwo co trzymał się jeszcze Marcin. Impreza wyraźnie miała się ku końcowi, no błagam czwórka żelaznych na całą resztę XD, Tamara opróżniała kolejną butelkę czystej rozmawiając o zwierzętach z wyraźnie zdegustowaną Klarą, podniosłam się z kręgu delikatnie przesuwając głowę jakiegoś szatyna by na nią przypadkiem nie wejść, ruszyłam na poszukiwanie toalety w domu Róży. Już za dnia to był nieźle poplątany labirynt drzwi i korytarzy, a co dopiero nocą po kilku setach, znalezienie toalety nie było tak łatwą sprawą,oczywiście zawsze trzeba się liczyć, że kogoś albo więcej ktosiu tam się zastanie. A dzielenie toalety w takim momencie, naprawdę było ostatnią rzeczą jaką bym pragnęła. Pech chciał, że jakaś zbłąkana dusza szła za mną, wyraźnie było słychać coraz to szybsze kroki. Myślałam iż to Klara chce mnie dogonić by nie patrzeć na pijących uczestników. Tak więc bez obaw nadal brnęła w poszukiwaniu łazienki, nagle poczułam jak czyjaś dłoń zatyka mi usta. Pierwszym odruchem było ugryzienie ręki napastnika, mój starszy przyrodni brat trenował karate i nauczył mnie tego i owego, rzucono mną o ścianę, z pewnością miałam guza, zaczęłam rozmasowywać bolące miejsce jednocześnie wściekłym spojrzeniem mierząc osobę, która mnie zaatakowała. No tak. Marcin. Syknęłam ze złością


-Puszczaj kretynie albo zrobię ci z twarzy jesień średniowiecza!

-Hahaha mam cię puścić?-roześmiał się - Mercy, wybuchowa jak bomba atomowa..nie mam zamiaru cię puścić. I tak nikt się nie dowie ani Ross nie uwierzy jak byś coś jej powiedziała.- złapał mnie za szyję i lekko podniósł mi podbródek ku górze bym lepiej widziała jego twarz. O nie! Nie! Nie! I jeszcze raz do cholery nie! Myśli, że złapał mnie w potrzask? O to się grubo zdziwi. Rozluźniłam mięśnie Hubert zawsze powtarzał, że szarpiąc się w życiu się nie uwolnię. Naiwnie wierząc w moją uległość puścił moją szyję, moja reakcja była szybka, wymierzyłam mu z kolana cios po parterze, zwijając się z bólu padł na panele. Nie miałam czasu na zabawę w dobrą i złą glinę, jemu należał się porządny łomot i to już od dawna. Chwyciłam jego prawą rękę i dość mocno mu wykręciłam, aż syknął z bólu. Nie miałam zamiaru się nad nim znęcać...na razie to i bonus w postaci lima pod okiem powinno wystarczyć. Nachyliłam się nad nim i syknęłam -Wiesz za co Bucu. Jeszcze raz spróbuj a poniesiesz się do najbliższego szpitala. A i przy okazji zrań tylko Różę, ona ci nic nie zrobi, ale my, jej przyjaciółki to zupełnie inna historia.-zostawiłam go lekko obitego pod jakimiś drzwiami. Może nie było to zbyt chlubne zachowanie, ale szczerze mówiąc nie żałuję, ja działałam jedynie w swojej obronie..przy okazji dając mu małe ostrzeżenie. Tak czy siak Marcin od tam tej pory konsekwentnie woli nie wchodzić mi w drogę, nie uskarżam się na brak jego towarzystwa. W woli ścisłości nie jestem agresywną osobą, nigdy nikogo nie atakuję pierwsza, zawsze działam w swojej obronie albo kogoś mi bliskiego. Niestety nie wszystko da się załatwić drogą pacyfistów i dyplomacji. Nie, nie promuję przemocy, ale no cóż jestem osobą w gorącej wodzie kąpaną i kiedy dyplomacja zawodzi potrafię inaczej powalczyć o swoje racje. Otrząsnęłam się z wspomnień tej nieszczęsnej imprezki. Róża raz za razem uderzała piąstkami jaskraworóżową poduszkę. Nigdy nie widziałam jej takiej, ciemnobrązowe włosy upięte w rozwalający się kok, podkrążone piwne oczy i co do niej stanowczo nie pasowało pomimo godziny 14 była w piżamie. Nie lubiłam widoku cierpiących osób, nigdy nie wiem jak ich wtedy pocieszać, cóż nie jestem typem psychologa. Heh, ja psychologiem.. Taaa ludzie skakali by z okna. Jeśli wcześniej sama bym im nie pomogła skoczyć... nie umiem pomagać cierpiącym, niestety, jedyna pomoc jaką mogę im zaoferować to szczera rozmowa, rozśmieszanie i dłuuuuuuga mowa o tym, że człowiek musi być silny, inaczej świat go zniszczy. Spójrzmy prawdzie w oczy świat to nie jest miejsce dla osób o słabym charakterze, ponieważ albo sami się zniszczą, albo pozwolą innym się zniszczyć. Taka nasza natura niszczymy, albo zostajemy zniszczeni. Kiedyś, dawno temu o mało co a nie zostałabym zniszczona przez pewne osoby, gdyż byłam za miła, altruistyczna, empatyczna, co samo w sobie jest dobre, ale połączone z naiwnością naprawdę niezalecane. Ale to było kiedyś, teraz jestem zupełnie kimś innym...i nie mogę patrzeć bezczynnie na cierpienia Róży, przecież ja kiedyś byłam podobna, ona to dawna ja. Ja nie miałam kogoś kto ukazałby mi moją siłę, sama musiałam ją odnaleźć, a Róży mogę pomóc. Tylko lepiej by nikt o tym nie wiedział, bo zwyczajnie się wyprę, w końcu ja już dawno temu przestałam pomagać. Bo za pomoc zwykle później dostawało się kopniaka w tyły....tak,więc cicha pomoc tak, afiszowanie się tym, a w życiu.


************************************************************************


Siedziałam na drewnianej ławce pod jednym z licznych drzew w parku, patrząc uważnie na ekran mojego telefonu. A raczej na sms od Olivera. Zerknęłam na srebrny zegarek w kształcie węża. Wskazywał godzinę 18...A więc za parę minut powinien się pojawić. Zamiast niego dostrzegłam dwie osoby, miałam dziwne wrażenie, że mnie obserwują. Zmierzali w stronę altanki, otoczonej ze wszystkich stron krzewami róż, nie spuszczali ze mnie wzroku. Nerwowo przygryzłam wargę. Poczułam się nieswojo. Fakt,byłam przyzwyczajona do często nieprzychylnych spojrzeń, ale ten wzrok napawał mnie jakimś dziwnym lękiem. Jak to możliwe, że do tej pory go nie ma? Miejskiemu parkowi , trzeba było przyznać jedno: w przeciwieństwie do większości parków innych miastach ten był niezwykle zadbany. Najstarsze drzewa zostały oznaczone specjalnymi tabliczkami informującymi i płotkiem, ławki nie były pełne idiotycznych napisów typu "JP" czy jakiś innych, które dla mnie nie miały żadnego sensu, po alejkach nie było po rozmiatanych śmieci, a na żadnym z drzew nie widniały wyryte scyzorykiem obrazki, napisy. Wygląd parku sprawiał, że naprawdę przyjemnie było tu przesiadywać. Widok i szum liściastych drzew, które istnieją tu od kilkudziesięciu lat. Potrząsnęłam głową. Rozglądnęłam się szukając wzrokiem Olivera. Z dziwnie olbrzymią ulgą stwierdziłam, że nieznajomi zmienili kierunek i zamiast do altanki usiedli trochę dalej. Zerknęłam ponownie na komórkę. Czekałam na niego już pół godziny. No bez jaj nawet ja aż tak się nie spóźniam. Kretyn, najpierw pisze i proponuje spotkanie, a potem go nie ma. Wstałam lekko wkurzona i jak to tylko możliwe bez najmniejszego szelestu zmierzałam w stronę wyjścia z parku. W myślach dość niecenzurowanie wyrażałam swoje zdanie na temat jego osoby. By trochę ochłonąć postanowiłam trochę powłóczyć się po mieście, musiałam się uspokoić, nie chciałam by ktoś widział mnie dziś wkurzoną. W kieszeni cały czas miałam ukryte słuchawki. Teraz wystarczyło tylko je założyć i odpłynąć w świat muzyki,który niekiedy jako jedyny utrzymywał mnie przy życiu. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęłam się słysząc pierwsze akordy Going Under. Już miałam pogłośnić, ustawić na 100% głośności , gdy tknęło mnie przeczucie i spojrzałam za siebie. W oddali stały postacie w czarnych bluzach, głowy przesłaniały kaptury, miałam wrażenie ,że uporczywie się we mnie wpatrują, opierając o swoje rowery...heh, wzruszyłam ramionami, Marcy nie wpadaj w paranoję, przywyknij,że niektórzy ludzie dziwią się widząc osoby z upodobaniem do rocka. Nie zrobiłam żadnego ruchu zobaczywszy ich.


-Marcelina...- usłyszałam nieznany mi głos. Nie opuszczałam wzroku z zakapturzonych osób, oprócz ich i mnie nikogo w parku nie było, ale no litości skąd znaliby moje imię, skoro raczej nie obracamy się w tych samych kręgach?


Patrzyłam jak powolnym krokiem kierują się do części parku, w której nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby przebywać dłużej niż kilka sekund. Chodziły pogłoski, że tu właśnie zaginęło sporo osób. Oczywiście wszyscy byli wątpliwej reputacji...ale to już inna sprawa. A na pewno nie moja. Miałam własne problemy, chociażby dlaczego mnie wystawił? Może to jednak była zemsta, za być może kiedyś tam urażenie jego męskiej dumy? Co do cholery poszło nie tak? Wyrzucając sobie naiwność, wyszłam z parku, ale dla pewności po raz kolejny sprawdziłam telefon czy nie ma od niego jakiegoś sms. Cisza. Jedna, głucha cisza. Płacz? Po czym przecież nic się jeszcze nie zaczęło, a po za tym łzy to słabość, a ja nie mogę pozwolić sobie na słabości...a przynajmniej na ich pokazanie, bo każdy ma jakąś słabość. Ci sprytni są wstanie przemienić swoje słabości w swoją siłę, a na moje cholerne szczęście jestem jedną z nich.Idąc kamienistą ścieżką omal nie potknęłam się o mały czarny prostokątny przedmiot. Przystanęłam i rozglądając się wokół podniosłam mały książkowaty notes, czyżby ktoś go zgubił? Otwarłam go na pierwszej stronie gdzie widniały tylko inicjały N.T...pogłębszym namyśle schowałam notes do kieszeni i udałam się w stronę domu.



**************************************************************************

Dziękuję wam, za każdy komentarz, który jest dla mnie motywacją do dalszego pisania :) Niestety coś dziwnego porobiło mi się z czcionką i teraz przez jakiś czas może mieć tło w innym niż zwykle kolorze :(

czwartek, 19 listopada 2015

III

*Na samym początku chcę podziękować za miłe komentarze i porady. Jest mi niezwykle miło,że zaciekawiła was ta historia, dziękuję wam wszystkim i każdemu z osobna, za to ,że zajrzał tu i postanowił pozostać tu nawet przez krótką chwilę.*
-Hmm co masz taki dobry humor?- spytała mnie Klara, jedna z dwóch moich najlepszych przyjaciółek. Wzruszyłam ramionami i odparłam -Tak jakoś. Lepiej się śmiać, zwłaszcza, że zaraz mamy matmę, bo na niej będziemy płakać..- zaśmiałam się. Tak, nie będę was oszukiwać i wmawiać, że jestem idealna, każdy z nas kto chodzi albo chodził do szkoły miał bądź ma przedmioty z których, był czy jest prawdziwym asem jak i takie których, nijak nie może zrozumieć. Moją zmorą były lekcje matematyki, nie przez profesorkę, ale przez to, że kompletnie nie posiadam zdolności matematycznych. Są na świecie i ścisłowcy i humaniści, ja z czystym sumieniem mogę przypisać się do humanistów, nie przechwalając się uwielbiam historię, prawo, polski i z przymrużeniem oka wos, jestem z nich naprawdę dobra, ale jak już wspomniałam matma czy fizyka dla mnie to istna najczarniejsza magia. Klara omal nie zakrztusiła się kawałkiem zjadanego przez nią obwarzanka -No nie wytrzymam z tobą Lina.
Skrzywiłam się na dźwięk tego przezwiska z odległych czasów dzieciństwa gdy wszystko wydawało się takie proste, niecierpiałam tego zdrobnienia, jedynymi osobami, które mogły do mnie mówić per Lina bez obaw była moja rodzinka i ci najbliżsi przyjaciele. Inni zwykle mówią mi poprostu Marcy albo w ogóle nie zdrabniają. Jednak sprawa zdrobnienia mojego imienia czy stresujący fakt, że zaraz zaczyna się dwu-godzinny ciąg tortur z pierwiastkami i całkami w roli głównej, nie zaprzątywały w tej chwili mojej głowy. Po mojej głowie wałęsała  się jedna osoba, która po pierwszym spotkaniu bardzo mnie intrygowała. Na samo wspomnienie jego osoby lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Oliwer, zaintrygował mnie i to bardzo, z całą pewnością nie jest jednym z tych ludzi, których łatwo przejrzeć...co dodaje mu trochę do uroku. Ciekawe jak zgadnął, że mogę posłużyć się małym haczykiem i zamiast w usta, dać mu całusa w policzek...czyżby moje postępowanie było aż tak oczywiste?
-Halo! Lina! Matma!- krzyknęła podnosząc się Klara.
-Głośniej się nie da?-spytałam sarkastycznie nie chętnie idąc za nią wprost do sali nr 6. Sala szósta, dla wielu słowa Dantego "Porzućcie nadzieję wy, którzy tu wchodzicie." były jak najbardziej realne. Większości osławiona szóstka kojarzyła się z najgorszym złem, a profesorka od matematyki z samym szatanem. Jak dla mnie szatan to za dużo powiedziane, nauczycielka jak nauczycielka musi nam to wyłożyć i koniec, nie ważne czy rozumiemy czy też nie. Całkowicie nie myśląc o jakże hmm cudownych dwóch godzinach obliczeń, posnułam się do ostatniej ławki od okna. Lekko szurając odsunęłam krzesło i usiadłam wyjmując podręcznik, zeszyt i piórnik z plecaka. Machinialne zapisałam temat i na półobecna przepisywałam przykłady z tablicy do zeszytu.
-Psst Lina, wiesz jak to coś zrobić?- szturchnęła mnie Klara. Spojrzałam na swoją zielonooką przyjaciółkę, z naszej dwójki to ona lepiej radziła sobie z tymi cyferkami i iksami itd. tak więc pytanie się mnie o cokolwiek z tej dziedziny nie miało sensu.
-Klara...-zerknęłam na zadanie o które się mnie pytała, o dziwo wiedziałam, a raczej kojarzyłam jak to zrobić. Na szybko bazgrnęłam jej wykres funkcji, patrząc na moje obliczenia. Zupełnie nie przejmując się faktem, że w klasie znów jest wielkie poruszenie, bo ktoś coś źle obliczył. Doprawdy jest czym się bulwersować, każdemu może się zdarzyć pomylić...sama znam to wręcz doskonale jeśli chodzi o matmę, a zwłaszcza jak myśli krążą mi n apewno nie w okół cyferek. A wokół pewnego miłośnika adrenaliny. Dzwonek oznajmiający koniec lekcji, jak zawsze był dla mnie wybawieniem. Przez cały dzień czułam na sobie badawcze spojrzenia Klary, która zbierała się w sobie by mnie zapytać czemu dziś mam aż tak dobry humor, zupełnie jakbym się naćpała ekstazy czy innego kretyństwa.  Hmm w sumie to dobre porównanie byłam jak naćpana....

piątek, 30 października 2015

II

Powoli szłam uliczką w stronę parku. Była godzina 20.00, godzina o której, różne niekoniecznie mile widziane osoby przychodziły się napić w parkowej altance, tak rzadko odwiedzanej przez miejscowych stróżów prawa. W momencie kiedy zdążyłam pomyśleć, co ja tu tak właściwie robię, pozorny spokój zakłócił dźwięk dzwonka mojej komórki.
-Hej, gdzie jesteś?-usłyszałam wręcz hipnotyzujący głos. Przez kilka sekund nie mogłam wydobyć z siebie głosu, tak bardzo zaintrygował mnie jego głos, ta niesamowita barwa dźwięku, dosłownie mogłabym go słuchać bez końca. Potrząsnęłam głową przytomniejąc -Za pięć sekund będę.-odpowiedziałam przyspieszając kroku. Tak, jestem na tyle mądra, iż idę sama, wieczorną porą przez park, spotkać się z chłopakiem, którego przelotnie widywałam na mieście czy w mojej starej szkole. To się nazywa mądrość punkowca ;) Lecz życie mamy tylko jedno i szczerze mówiąc chyba do jego końca żałowałabym, gdybym się w końcu nie zdecydowała z nim spotkać. Jak zawsze w moim przypadku ciekawość zwyciężyła, ktoś mądry powiedział, że w końcu zaprowadzi mnie do piekła. W sumie może ma racje, ale pamiętajmy przecież Niebo jest tak blisko Piekła, a żeby odnaleźć swój własny raj, nie raz trzeba przejść przez najgorsze piekło, o czym wielokrotnie się z czasem przekonałam, ale wróćmy do momentu, gdy zmierzałam na moją pierwszą z nim randkę. Teraz nie było już odwrotu, nie mogłam zawrócić jak zwykły tchórz, owszem można powiedzieć, że lekko się stresowałam czy zrobię na nim dobre wrażenie, czy będę miała właściwie o czym z nim rozmawiać, czy nie zapadnie krępująca cisza zabijająca wszelkiego ducha konwersacji, i czy on tam właściwie będzie... Do cholery! Czemu właściwie miałoby go nie być, przecież od roku próbował się ze mną umówić i kiedy w końcu  się zgodziłam, zrezygnowałby? Nie sądzę! Z odrobinę większą pewnością siebie szłam, myśląc o tym jak może wyglądać nasze spotkanie, obok osławionej altanki. Z perspektywy czasu może to nie był najlepszy wybór, ale co zrobić czasu się nie cofnie...
-Ej! Ty! Blond dupcia!-dobiegł mnie lekko zapity głos jednego z chłopaków okupujących słynną altankę -Nie widziałaś może naszego kolegi Michała?
Obejrzałam się przez ramię, sześciu ogolonych na łyso, ubranych w strój przejęty od typowych Rude Boys... Uśmiechnęłam się ironicznie. Dobrze wiedziałam kim są. Skinheadzi, na samą myśl o tym typie robi mi się nie dobrze, oj żebym ja to tylko raz wdawała się z nimi słowne potyczki, nie lubiłam  takich ludzi szerzących wrogość do innych kto nie jest z Polski,nacjonaliści, a raczej neofaszyści.*
-Nie. Ale sprawdźcie czy przypadkiem nie skacze z mostu...z resztą wy też moglibyście iść w jego ślady.
Nie czekając na ich reakcje odeszłam, nie chciałam by On na mnie długo czekał, szczerze mówiąc nie wydawał się cierpliwą osobą i miałam rację, że do najcierpliwszych nie należał. Zobaczyłam jego postać już z daleka, czekał oparty o swój rower. Gdy mnie zobaczył wąska linia jego ust ułożyła się w uśmiechu. Powoli, być może z lekka nie pewnie podeszłam bliżej niego. On. Wyglądał prawie tak jak sobie go wyobrażałam.
-Cześć jestem Oliwer.-chwycił moją rękę tajemniczo się uśmiechając i dosłownie lustrował mój wygląd. Czarny top na ramiączkach z no...szczerze niezbyt małym dekoltem, krótkie jeansowe spodenki, a w tali zawiązana za rękawy czarno-czerwona koszula w kratę, mój zwyczajny punkowy styl. Nie miałam zamiaru stroić się niczym plastikowa laleczka Barbie, chciałam,że jak ma mnie poznać, aby poznał, zobaczył prawdziwą mnie a nie kogoś kogo bym udawała. Jak mu się spodobam, nie powiem byłoby mi miło, a jak nie...to trudno. Takie jest życie, żyjmy chwilą- po prostu Carpe Diem!
-Miło cię poznać, jestem Marcelina.-odpowiedziałam mu uśmiechając się, jednocześnie również dokładnie badając jego wygląd. Oliwer, był od mnie wyższy dosłownie o głowę i stanowił całkiem niezły kontrast do mojej osoby. On, wysoki, opalony, brązowooki z włosami czarnymi niczym pióra kruka, w czarnym topie i krótkich spodenkach, a ja? Ja no cóż, średniego wzrostu blondynka o oczach szaro-niebieskich, tak często nazywanymi stalowymi, o jasnej niemal porcelanowej karnacji z ledwo co i to z wielkim trudem złapaną opalenizną. Lecz czy przeciwności się nie przyciągają?
Trzymając mnie za rękę zaczął prowadzić mnie na schody za miejscową halą sportową, miejsce znane wśród okolicznej młodzieży doskonale jako kącik randek. Panowała cisza, zmącona jedynie śpiewem ptaków i naszą rozmową, wprost idealnie by się z kimś zapoznać...
-Proszę, powiedz mi coś o sobie.-palcem robił małe kręgi po wewnętrznej stronie mojej dłoni.
-A co chciałbyś wiedzieć?-spytałam przyglądając się rysom jego twarzy, wyraźnie wskazywały na to, że uwielbia czuć adrenalinę...och, skądś to znam.
-Wszystko.-odparł z rozbrajającą szczerością.
-To pytaj.-roześmiałam się razem z nim.
-Hmm nie wiem od czego zacząć. Wiesz bardzo mi się podobasz...-urwał. Może i to głupie, ale lekko zarumieniłam się, gdy niespodziewanie podniósł mnie i posadził na swoich kolanach.
-Hehehe do twarzy ci z rumieńcami.-założył niesforny kosmyk moich włosów za ucho -A ja ci się podobam?-spytał poważniejąc.
-Tak, inaczej by mnie tu nie było.-mrugnęłam do niego.
-Ano tak. Tak z ciekawości gdzie chodzisz do szkoły?
-Tutaj, mały lokalny patriotyzm-uśmiechnęłam się -A dokładniej Liceum.
-Ooo a jaki profil?-jego ręka wędrowała po moim udzie i zatrzymała się na kolanie.
-Prawniczy.-tak,dostrzegam tą ironię punkowiec prawnikiem, osoba ,która z definicji łamie prawo uczy się na organ przestrzegania prawa, no cóż im lepiej się je zna tym łatwiej balansować na jego granicy.
-Znasz może Huberta Warena?
-No kojarzę, jest ze mną w jednej klasie..-uniosłam lekko brew skąd nagle to pytanie, o jedną z najcichszych osób w klasie?
-To mój daleki kuzyn, miał dwójkę z wos-u, ale znalazł się wielki prawnik...-cicho zachichotał. Nic się nie odezwałam, ale jestem przekonania,że to nie oceny są miarą naszych umiejętności.
-Naprawdę?
-Tak, ale to daleka rodzina.
-A ty do jakiej chodzisz szkoły?
-Technikum. Zmieńmy proszę temat... czym się interesujesz.-poczułam jak znów zaczął kreślić palcem kręgi po wewnętrznej stronie mojej dłoni.
-Muzyką, rysunkami, fotografią i tak dalej.
-Yhym, artystka z ciebie. Ja za to uwielbiam sporty ekstremalne i motoryzacje. Może następnym razem przewiozę cię moim motorem.-delikatnie musnął nosem moje włosy.-Palisz? Pijesz?
-Palić nie palę, nie lubię podążać ścieżką udeptaną przez innych. A od czasu do czasu napiję się czegoś mocniejszego.- uśmiechnął się jakby mi nie dowierzał, tak, istnieją jeszcze nastolatki, których nie jara palenie...nagle przybliżył swoją głowę do mojej -Kotek całowałaś się już kiedyś?
Nie,do jasnego gwintu mam 16 (wtedy jeszcze miałam) lat i się nie całowałam, po prostu nie realne, a tak na poważnie, jasne, że tak. Powoli jego usta zaczęły się zbliżać do moich...Zadziornie się uśmiechnęłam kładąc palec na jego wargach -Nie całuję się na pierwszej randce.
Wiem,wiem,wiem staroświeckie, ale no przepraszam ale nawet ja mam pewne swoje zasady,których nie łamię. W odpowiedzi obdarzył mnie drapieżnym uśmiechem -A na drugiej randce mogę cię pocałować?
-Może.
-Ale w usta, a nie w policzek.-zaznaczył przesuwając palcem po linii mojego obojczyka.


*wyjaśnienie dlaczego obrałam drogę punka i czemu nie lubię skinheadów



Obserwatorzy

Follow us on Facebook